Tego lata równolegle z koncertami The Imposters występujesz z orkiestrą symfoniczną. A w Poznaniu?
- Na scenie nie będzie zbyt wielu skrzypiec. The Imposters to czysto rockandrollowe przedsięwzięcie. W tym składzie są muzycy, którzy grali ze mną jeszcze w latach 80. w grupie The Attractions.
Czy także muzycznie wasze koncerty to powrót do tamtej dekady?
- Nie dobieramy piosenek na koncerty według klucza chronologicznego. Sięgniemy po starsze rzeczy, ale zagramy też sporo materiału z nowej płyty. To rockowy materiał i taki też będzie ten koncert — trochę mocniejszych kawałków, parę ballad... Gram od 35 lat, więc jest z czego wybierać.
Malta to nie jest muzyczna impreza, tylko festiwal sztuki. A ty nie jesteś typowym rockmanem. Czy taki festiwal bardziej ci odpowiada?
- Nie po raz pierwszy będę grał na takiej nierockowej imprezie. Dość często występuję np. na imprezach stricte jazzowych lub folkowych, na festiwalach w Wiedniu i Stambule. Lubię takie miejsca. I sytuacje, w których spotykają się różne gatunki muzyki.
A festiwale rockowe? W twoich tegorocznych planach — poza trasą z The Police — nie ma żadnej rockowej imprezy. Dystansujesz się od współczesnego rocka?
- W poprzednich latach grałem sporo na festiwalach rockowych. Kiedy jednak przez kilka miesięcy grasz przed jakąś wielką gwiazdą — tak jak teraz my przed The Police — wolę zagrać dla innej publiczności. Stąd właśnie moje występy z orkiestrą symfoniczną w Glasgow i Liverpoolu czy właśnie w Poznaniu. Nie oznacza to jednak, że nie podoba mi się współczesna scena rockowa.
Nagrywałeś z tak różnymi artystami jak Bill Frisell czy Brodski Quartet. Czym jeszcze możesz zaskoczyć swoją publiczność?
- Może nagram album z polkami? Idę o zakład, że to byłby wielki przebój. Albo nie, czekaj, polka wbrew pozorom nie jest polskim tańcem. To może płyta z mazurkami? Ale poważnie: nigdy nie zastanawiam się nad tym, co będę robił za chwilę. Nie potrafię sobie nawet tego wyobrazić. Te projekty, które wymieniłeś, były niezwykłymi i ekscytującymi doświadczeniami artystycznymi. Przenigdy nie marzyłem o tym, że mógłbym współpracować z takimi artystami. Aż do momentu, w którym nieoczekiwanie nadarzyła się ku temu okazja. To chyba zdrowe podejście do własnej twórczości. Zamiast myśleć o tym, co chciałoby się robić, po prostu koncentrować swoją energię na korzystaniu z nadarzających się okazji i czerpać z nich radość.
Lepiej ostrożnie z tymi deklaracjami na temat mazurków — ktoś potraktuje to poważnie i będziesz w kropce.
- Ale może właśnie dzięki temu naprawdę nagram taki album — news pójdzie w świat, ludzie zaczną dopytywać się w sklepach o płytę Elvisa Costello z mazurkami i wtedy faktycznie nie pozostanie mi nic innego, jak dać im to, czego oczekują.
W latach 80. słynąłeś z wyrazistych społecznie czy politycznie piosenek w rodzaju "Pills And Soap". Czy dziś niepewne czasy znów prowokują do pisania zaangażowanych utworów?
- Wciąż takie utwory piszę. Np. "Scarlet Tide" to utwór o kobiecie, która straciła męża na wojnie, a w "Bedlam" śpiewam o tym, jak fałszywy obraz konfliktów zbrojnych serwują nam dziś media. To jest nasz świat i trudno o tym nie śpiewać.
|